"- Słuchaj no, obwiesiu - Jaskier wstał i udał, że robi groźną minę. - Brzydzę się gwałtem i przemocą. Ale zaraz zawołam Mamę Lantieri, a ona wezwie niejakiego Gruziłę, który pełni w tym przybytku zaszczytną i odpowiedzialną funkcję wykidajły. To prawdziwy artysta w swoim fachu. On kopnie cię w rzyć, a ty wówczas przelecisz nad dachami tego grodu, tak pięknie, że nieliczni o tej porze przechodnie wezmą cię za pegaza." "Wielkie ambicje przekreśla zrujnowana macica"
"Stawało sie ocywiste że obowiązująca forma faktycznie nakazuje jeść i pić mało od niechcenia. Na domiar złego każdy przystanek przy stole z jedzeniem pociągał za sobą obowiązki towarzyskie. Ktoś zauważał , objawiał radość z zauważenia, podchodził i witał się, rownie wylewnie co fałszywie. Po obowiązkowym udawaniu całowania policzków lub niemile delikatnym uścisku dłoni, po nieszczerych uśmiechach i jeszcze mniej szczerych, aczkolwiek nieźle kłamanych komplementach nastepowała krotka nużąco banalna rozmowa o niczym."
Wszystko Sapkowski
„Nazajutrz wszyscy mieszkańcy Paryża zgromadzili się na przedmieściu Saint-Antoine, przez które posłowie polscy mieli odbyć wjazd do Paryża. Linie Szwajcarów utrzymywały tłumy, a oddziały jazdy oczyszczały drogę magnatom i damą dworu, jadącym na spotkanie orszaku. Wkrótce na wysokości opactwa Saint-Antoine pokazało się czoło kolumny jeźdźców w czerwonych i żółtych sukniach, w czapkach i burkach futrzanych i uzbrojonych w szerokie, z turecka zakrzywione szable. Na skrzydłach liniach szli oficerowie. Za tym pierwszym oddziałem postępował drugi, ubrany ze wschodnią wspaniałością. Poprzedzał on czterech posłów, wspaniale reprezentujących jedno z najbardziej słynnych z waleczności państw XVI wieku. Jednym z tych posłów był biskup krakowski. Ubrany był na pół po duchownemu, na pół po rycersku. Kostium jego błyszczał od złota i drogich kamieni. Jego biały koń z wielką, rozrzuconą grzywą, zdawało się, parskał ogniem, nikt by nie przypuścił, że szlachetne to zwierzę przez trzydzieści dni robiło dziennie po piętnaście mil po drogach prawie nie do przebycia. Obok biskupa jechał wojewoda Łaski, magnat potężny, blisko tronu, bogaty i dumny jak król. Za dwoma głównymi posłami i towarzyszącymi im dwoma znakomitymi magnatami jechało bardzo wiele polskiej szlachty. Jedwabne okrycia ich koni, naszyte złotem i usiane drogimi kamieniami, wzbudzały powszechne zdziwienie w widzach. W samej rzeczy, cudzoziemcy ci, których Francuzi pogardliwie zwali barbarzyńcami, zaćmiewali ich pod każdym względem.”
„Królowa Margot” Aleksander Dumas
Btw zajebisty temat :D
|
Po kilkunastu minutach forsownego, duszącego kurzem marszu wrzaski setników i dziesietników zatrzymały wreszcie i rozwinęły linię wyzimskie regimenty. Jarre, dysząc i niby ryba łapiąc powietrze ustami, zobaczył wojewodę Bronibora defilującego przez frontem na swym pięknym rumaku okrytym płytami pancerza. Sam wojewoda też był w pełnej płytowej. Jego zbroja była szmelcowana w błękitne pasy, dzięki czemu Bronibor wyglądał jak ogromna blaszana makrela. - Jak się macie, ofermy? Szeregi pikinierów odpowiedziały dudniącym jak daleki grom pomrukiem. - Wydajecie pierdzące dźwięki - skonstatował wojewoda, obracając opancerzonego konia i prowadząc go stępa przed frontem. - Znaczy, macie się dobrze. Bo gdy macie się źle, to nie pierdzicie półgłosem, ale wyjecie i skowyczycie jak potępieńcy. Po waszych minach widzę, że rwiecie się do boju, że marzycie o walce, że już nie możecie doczekać się Nilfgaardczyków! Co, wyzimscy zbóje? Mam tedy dla was dobrą wiadomość! Wasze marzenie spełni się za małą chwilkę. Za maleńką, tyciuteńką chwilkę. Pikinierzy znowu zamruczeli. Bronibor, odjechawszy do końca linii, zawrócił, przemawiał dalej, postukując buzdyganem o zdobioną kulę łęku. - Nażarliście się kurzu, piechota, maszerując za pancernymi! Jak do tej pory, zamiast sławy i łupu wąchaliście końskie bździny. Mało brakowało, a nawet dziś, gdy przyszło do wielkiej potrzeby, nie trafilibyście na pole chwały. Ale udało się wam, gratuluję z całego serca! Tu, pod tą wsią, nazwy której zapomniałem, pokażecie nareszcie, ileście warci jako wojsko. Ta chmura, którą widzicie w polu, to jest nilfgaardzka jazda, która zamierza rozgnieść naszą armię flankowym uderzeniem, zepchnąć nas i potopić w bagnach tej rzeczki, nazwy której zapomniałem równierz. Wam, sławnym wyzimskim pikinierom, przypadł z łaski króla Foltesta i konetabla Natalisa zaszczyt obrony luki, jaka powstała w naszych szeregach. Zamkniecie tę lukę własnymi, że się tak wyrażę, piersiami, powstrzymacie nilfgaardzką szarżę. Radujecie się, kumotrzy, co? Rozpiera was duma, hę? Jarre, ściskając drzewce piki, rozejrzał się dookoła. Nic nie wskazywało na to, by żołnierze radowali się perspektywą bliskiego boju, a jeśli rozpierała ich duma z tytułu zaszczytu zamykania luki, to umiejętnie tę dumę maskowali. Stojący po prawicy chłopca Melfi mamrotał pod nosem modlitwę. Po lewej Deuslax, zawodowy wiarus, pociągał nosem, klął i nerwowo kasłał. Bronibor obrócił konia, wyprostował się w kulbace. - Nie słyszę! - ryknął. - Pytałem, czy rozpiera was, kurwa, duma? Tym razem pikinierzy, nie widząc innego wyjścia, ryknęli jednym wielkim głosem, że ich rozpiera. Jarre też ryczał. Jak wszyscy, to wszyscy. - Dobrze! - wojewoda wstrzymał konia przed frontem. - A teraz ustawić mi tu porządny szyk! Setnicy, na co czekacie, taka wasza mać? Formować czworobok! Pierwszy szereg klęka, drugi stoi! Piki sadzić! Nie tym końcem, durniu! Tak, tak, do ciebie mówię, ty zarośnięta pokrako! Wyżej, wyżej żeleźca, dziady! Szlusuj, ścieśnij się, zewrzyj, ramię do ramienia! No, teraz wyglądacie imponująco! Niemalże jak wojsko! Jarre znalazł się w drugim szeregu. Mocno wparł tylec piki w ziemię, ścisnął drzewce w dłoniach spotniałych ze strachu. Melfi międlił niewyraźnie, powtarzał w kółko różne słowa, dotyczące głównie szczegółów intymnego życia Nilfgaardczyków, psów, suk, królów, konetabli, wojewodów i matek ich wszystkich. Chmura w polu rosła. - Nie pierdzieć mi tam, nie szczękać zębami! - ryknął Bronibor. - Pomysł, by spłoszyć tymi dźwiękami nilfgaardzkie konie, jest chybiony! Niechaj nikt się nie łudzi! To, co na was idzie, to brygady "Nauzicaa" i Siódma Daerlańska, znakomite, bitne, świetnie wyszkolone wojsko! Ich się nie da wystraszyć! Ich się nie da pokonać! Ich trzeba pozabijać! Wyżej piki! Z oddali słychać już było cichy jeszcze, ale rosnący łomot kopyt. Ziemia zaczęła drgać. W chmurze pyłu, niczym iskry, zaczęły błyskać ostrza. - Na wasze zasrane szczęście, Wyzimczycy - zaryczał znowu wojewoda - regularna pika piechoty nowego zmodernizowanego wzoru ma dwadzieścia jeden stóp długości! A nilfgaardzki miecz jest długi na trzy i pół stopy. Chyba umiecie rachować? Wiedzcie, że oni też umieją. Ale liczą na to, że nie zdzierżycie, że wylezie z was wasza prawdziwa natura, że potwierdzi się i wyda, że jesteście posrańcy, tchórze i parszywi owcojebcy. Czarni liczą na to, że rzucicie wasze tyczki i zaczniecie uciekać, a oni będą was ścigać po polu i siec po grzbietach, potylicach i karkach, siec komfortowo i bez trudności. Zapamiętajcie, gnojki, że chociaż strach przydaje piętom nadzwyczajnej lotności, przed konnym nie uciekniecie. Kto chce żyć, komu miła sława i zdobycz, ten ma stać! Stać twardo! Stać jak mur! I zwierać szyk! Jarre obejrzał się. Stojący za linią pikinierów kusznicy już kręcili korbami, wnętrze czworoboku najeżyło się ostrzami gizarm, ranserów, halabard, glewi, kos, runek i wideł. Ziemia dygotała coraz wyraźniej i silniej, w czarnej ścianie walącej na nich konnicy dawało się już rozróżnić sylwetki jeźdźców. - Mamo, mamuniu - powtarzał drżącymi wargami Melfi. - Mamo, mamuniu... - ...twoją mać - mruczał Deuslax. Tętent narastał. Jarre chciał oblizać usta, ale nie zdołał. Język mu zesztywniał. Język przestał zachowywać się normalnie, zesztywniał obco, a suchy był jak wiór. Tętent narastał. - Szlusuj! - ryknął Bronibor, dobywając miecza. - Poczuć ramie towarzysza! Pamiętajcie, żaden z was nie walczy sam! A jedynym lekiem na strach, który odczuwacie, jest pika w garści! Gotuj się do boju! Piki na pierś konia! Co będziemy robić, wyzimscy zbóje? Pytałem! - Stać twardo! - ryknęli jednym głosem pikinierzy. - Stać jak mur! Zwierać szyk! Jarre też ryczał. Jak wszyscy, to wszyscy. Spod kopyt idącej klinem konnicy pryskały piach, żwir i darń. Szarżujący jeźdźcy wrzeszczeli jak demony, wywijali bronią. Jarre naparł na pikę, wkulił głowę w ramiona i zamknął oczy.
|